Rozdział piętnasty: Mściciel

"Kiedy zabraknie nadziei, potrzeba ukarania staje się jedyną, prawdziwą religią." - John Burnham Schwartz



Znów byłem w tym samym miejscu. Część mnie podświadomie wiedziała, że śnię, ale mimo to brnąłem dalej w historię przedstawioną przed mój umysł. Wstałem z krawędzi i odgarnąłem na żelowane włosy. Wieża Tytanów ponownie pozwoliła mi chłonąć piękny widok oceanu. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w szum. Stałem tak chwilę, dopóki nie poczułem na plecach czyjegoś wzroku. Odwróciłem się i zauważyłem Gwiazdkę. Kolejny raz stała w swojej młodszej wersji, w stroju Tytana, w tej samej fryzurze, co wtedy. Gdzieś z tyłu głowy mignęła mi myśl, że ona już tak nie wygląda.
- Star? - rzuciłem, czekając na jej kolejny wybuch gniewu. Ale tym razem było inaczej. Jej oczy były łagodniejsze. Poszedłem kilka kroków do przodu i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, pragnąc ją dosięgnąć. Gdy byłem już blisko, uśmiechnęła się delikatnie, po czym odwróciła się do mnie plecami i zniknęła.


Przez kolejny tydzień Victor usilnie wyciągał mnie z pokoju, zapewniając mi coraz to nowsze sposoby na spędzanie czasu. Może nudził się bez Logana, który od wyprowadzki się nie pojawił lub po prostu nie chciał, żebym zadręczał się myślami. Czasem graliśmy w gry. Victor dawał z siebie wszystko, żeby mnie pokonać, chyba, że trzymałem pada razem z Mar'i, pokazując jej ruchy, wtedy dawał nam fory. Czasem siedzieliśmy na naszej siłowni. Próbowaliśmy sobie nawzajem udowodnić, kto jest silniejszy, a Mar'i dopingowała mnie, gdy sięgałem po coraz cięższe talerze do sztangi. Czasami towarzyszyliśmy Victorowi, gdy tuningował swojego Tercedesa. Zazwyczaj po prostu targaliśmy z Mar'i część jej zabawek i urządzaliśmy teatrzyk. Czasem próbowaliśmy coś gotować. Mar'i zwykle była testerem smaku.
Od jakiegoś czasu coraz lepiej szło jej kontrolowanie swoich mocy. Na tyle, że Rachel nie musiała już przychodzić codziennie. Potrafiłem już sam tego dopilnować. W ciągu tego tygodnia nie znalazłem chwili, by zapytać Rae o moje sny, ale już nie musiałem tego robić. Sam wpadłem na to, co oznaczały. Jasnym dla mnie był fakt, że Koriand'r w moim śnie symbolizowała moje własne sumienie. Z początku, gdy te sny się zaczęły, Kori zawsze wściekała się na mnie i zadawała to jedno pytanie: "Robin, co ty robisz?". Z czasem, gdy Vic pośrednio zmusił mnie do poświęcania większej uwagi Mar'i, sny były spokojniejsze, a wzrok Kori łagodniejszy. Wreszcie zachowywałem pozory normalności i byłem dla Mar'i prawdziwym ojcem, takim, jakim powinienem. Przez co przestało mnie dręczyć sumienie.

W południe wreszcie wpadł Garfield. Oczywiście nie sam.
- Wreszcie nas odwiedziliście - przywitałem się z Gar i Rachel.
- Wiesz, jak to przeprowadzka - mrugnął do mnie - Ale w końcu wszystko dopiąłem na ostatni guzik. A Rachie wpadła na fajny pomysł.
Spojrzałem na nią, ciekawy tego, co miała do powiedzenia.
- Po prostu pomyślałam sobie, że moglibyśmy pojechać nad jezioro - podrapała się po karku - Wiesz... tam gdzie ty i Kori zawsze piknikowaliście.
Faktycznie, raz czy dwa wspomniałem Rachel o tym miejscu. Ostatnio byłem w miarę dobrym humorze, więc chętnie przystałem na tę propozycję. Szybko spakowaliśmy, co trzeba, Vic nawet zaopatrzył nas wszystkich w prowiant i wspólnie pojechaliśmy Tercedesem nad jezioro.
Trafiliśmy na idealną pogodę. Słońce było w zenicie, więc miło ogrzewało nasze ciała, a dzień był bezwietrzny. Rozłożyliśmy się pod drzewem, pod którym zawsze odpoczywaliśmy z Kori. Gar szybko rozebrał się do kąpielówek i wciągnął Mar'i do wody. Vic zajął się jedzeniem, a Rachel obserwowała wodę. Ja położyłem się na tej części koca, w której było najwięcej cienia. Zamknąłem oczy i zrelaksowałem się w tym upojnym spokoju. Mimo to, nie byłem w stanie odgonić natrętnych myśli.
Marzyłem, by Kori była tutaj z nami. Leżała obok mnie tak, jak ostatnim razem, gdy tu byliśmy. Gdybym wtedy nie odebrał telefonu od Victora, moglibyśmy tak odpoczywać cały dzień. Całe dni i tygodnie. Co mnie podkusiło, by bawić się w bohatera?
- Chcesz truskawkę? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Victora. Uchyliłem jedno oko i zauważyłem, że podstawił mi koszyk pod nos. Chwyciłem owoc i włożyłem w całości do ust.
Gar i Mar'i podbiegli do nas, cali przemoczeni. Garfield zmienił się w psa i otrząsnął się z wody, chlapiąc nas wszystkich. Instynktownie osłoniłem twarz dłonią, ale i tak krople wody mnie dosięgły. Mar'i sięgnęła do koszyka i zaczęła czegoś szukać.
- Nie mamy picia - oznajmiła, siadając na piętach.
- Faktycznie, zapomnieliśmy o tym - mruknął Vic.
- Skoczę do sklepu - zaproponowałem, wstając.
- Też idę! - rzuciła Mar'i, zrywając się na równe nogi. Zmierzyłem ją spojrzeniem od stóp do głów, ściągając usta w ciup.
- Taka przemoczona na pewno nigdzie nie idziesz - zaśmiałem się i poczochrałem ją po głowie - Idź jeszcze popływać z wujkiem Garem, zaraz wrócę.
Wyglądała na niezadowoloną, ale nic nie odpowiedziała. Garfield znienacka chwycił małą pod pachy i uniósł nad głowę. Mar'i zachichotała, gdy wsadził ją Victorowi na barana.


Poszedłem do najbliższego sklepu i po chwili odstanej w kolejce, zakupiłem kilka napojów gazowanych w kolorowych puszkach. Zapłaciłem i chwyciwszy reklamówkę z zakupem, wyszedłem na zewnątrz.
Wracałem inną drogą, którą uznałem za krótszą. Wyszedłem na główną ulicę, 
która była wyjątkowo zatłoczona. Przeciskałem się między tłumem, który niczym prąd rzeki zdawał się mnie ciągnąć z powrotem. Minąłem blondynkę z małym dzieckiem na rękach, staruszkę z rollatorem, faceta w kapturze z poparzoną twarzą, nastolatka ze słuchawkami na uszach...
Nagle stanąłem w miejscu. Ręce bezwładnie zawisły równolegle do mojego ciała, a reklamówka upadła na ziemię. Napoje poturlały się po ziemi, od razu strącone nogami przechodniów. Odwróciłem się powoli do tyłu z szeroko otwartymi oczami. Ludzie wciąż przemieszczali się do przodu i do tyłu, ale ja teraz wypatrywałem zakapturzonej postaci, która mnie przed chwilą minęła. Ruszyłem do przodu.
- SLADE! - wrzasnąłem, a facet wzdrygnął się. Bez oglądania się za siebie, zaczął bieg. Pognałem za nim, biegnąc tak szybko, jak tylko potrafiłem.
Widziałem Slade'a tylko raz bez maski. Ponad dziesięć lat temu, tuż po tym, gdy przestałem być jego praktykantem. Mimo wszystko nic się nie zmienił. To samo spojrzenie, tak samo podcięta broda. Z wyjątkiem tego, że teraz jego twarz była nie do poznania. Tylko go minąłem, ale to wystarczyło, żeby zauważyć, że większa część jego twarzy jest zmasakrowana. Poparzona.
"Czyli Koriand'r się udało" - pomyślałem z satysfakcją. 

Był bardzo zdeterminowany, by nie dać mi się złapać. Manewrował między uliczkami z prędkością światła. Aczkolwiek nie miał tak silnego koła napędowego jak ja. Zemsty. 
Gdy wreszcie pokonałem dzielącą nas odległość, skoczyłem na niego jak lew na swą ofiarę. Padł jak długi pod moim ciężarem. Obróciłem go na plecy, prezentując sobie dokładnie jego nową twarz.
Wyglądał potwornie. Gdyby to nie był on - człowiek, który szantażem zmusił mnie do walki z przyjaciółmi, który pomógł demonowi wkroczyć na Ziemię, który odebrał nam naszą przyjaciółkę i który skrzywdził moją rodzinę - to bym mu współczuł. Ale nie czułem nic, z wyjątkiem obrzydzenia jego osobą. Wycelowałem w jego nos, a krew trysnęła mi aż na twarz.
- Gdzie ona jest? - rzuciłem, przygotowując pięść na kolejny cios. Zaśmiał się, co po chwili przerodziło się w kaszel, bo krew napłynęła mu już do ust - GDZIE?! - uderzyłem ponownie, i tym razem już nie ukrył bólu. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie.

- Prawda jest straszna, Robinie - wykrztusił wreszcie - Ale niewiedza jeszcze gorsza.
Wtedy zrobił szybki ruch ręką i trącił mnie w pierś. Spojrzałem w to miejsce, zauważając, że umieścił na mnie bombę przylepną. Wstałem, próbując ją usunąć. Bomba zamigotała i wybuchła, uaktywniając drażniący oczy proszek. Nim zdołałem ochronić twarz, oczy zaczęły mnie piec i szczypać, uwalniając łzy. Ledwo zdążyłem je trochę uchylić, już go nie było. 

Komentarze

  1. Wooow, Kibo.
    Nie wiem jak skleić mętlik po przeczytaniu tego rozdziału. Pozytywny mętlik, oczywiście.
    Chodzi o to, że wszystko jest tu takie naturalne, normalne. Realne.
    Bardzo mi się spodobał ten rozdział, nawet jeśli masz do niego jakieś uwagi. Po prostu oni wyszli tu tacy prawdziwi.
    Oczywiście najbardziej podobają mi się sceny z BBRae, ale tym razem na równi stawiam wypad nad jezioro. Chyba właśnie przez tą ich naturalność.
    Spodobało mi się zakończenie. Wszystko pięknie się układa, nic nie zakłóca im spokoju na plaży, więc bawią się w najlepsze, a w tym czasie nasz lider w tłumie wyłapuje znajomą twarz. Czekałam na ich starcie, RobSlade to coś na co każdy czeka. I wyszło genialnie. Nie wiem czy już ci wspominałam, ale bardzo podoba mi się jak przedstawiasz Slade'a i te jego niedopowiedzenia.
    Jednym słowem, wyszło genialnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaaach, cieszę się, że ci się podobało :3 i tak, staram się robić Slade'a prawdziwym, czytam jego kwestie jego głosem ;p

      Usuń
  2. Najciemniej jest pod latarnią... A Slade jak zwykle musiał się ulotnić, skubany. Fajnie, fajnie, Tytani znowu mają ręce pełne roboty. Już widzę, jak Robin będzie teraz przesiadywał wręcz 30h na dobę, by znaleźć Wilsona. No i Star? Gdzieś ty ją do jasnej cholery podziała?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty