Rozdział szósty: Obrońca

"Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi, malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się." - Andrzej Sapkowski



Odwiozłem Victora pod Wieżę, pod którą czekał na nas Garfield. Zdziwiło mnie to, że tu był. To oznaczało, że on i Rachel wrócili już z mojego domu. Dziwne było też to, że stał tutaj, na zewnątrz, zamiast być już w Wieży.
Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do wejścia.
- Zmieniłeś hasła dostępu, czy znowu zapomniałem jak brzmiały? - Gar od razu podszedł do Victora i wyjaśniło się, dlaczego na nas czekał.
- Zmieniają się cyklicznie - wytłumaczył Vic i wstukał coś w panel przymocowany do ściany - Zaraz ci pokażę. Dick, wchodzisz do środka?
- Nie, wracam do domu - zdecydowałem natychmiast. Może Koriand'r jeszcze nie spała.
- To na razie - Victor machnął do mnie ręką, po czym zaczął coś objaśniać Loganowi na panelu. Na twarzy Garfielda pojawiła się mina pełna skupienia.

Gdy wróciłem do domu, Koriand'r rzeczywiście jeszcze nie spała. Siedziała przy kuchennym blacie, choć była już ubrana w koszulę nocną i powstrzymywała powieki przed opadnięciem. Głowa, raz po raz obsuwała się jej w dół, gdy przysypiała, ale po każdym razie Kori wzdrygała się i próbowała utrzymać się ponownie na jawie. Po trzech takich wzdrygnięciach, usłyszała jak wchodzę do pomieszczenia i wstała.
- Próbowałem wrócić jak najszybciej - zacząłem od usprawiedliwienia. Spojrzała na mnie spod prawie przymkniętych powiek i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wiem.
Objąłem ją w pasie, z zamiarem zaprowadzenia jej do łóżka.
- Nie musiałaś na mnie czekać. - zerknąłem na zegar, wiszący na ścianie - Już prawie północ.
Kiwnęła tylko głową, i to tak niemrawo, że ledwo to zauważyłem. - Gar i Rachel, dawno poszli?
- O dwudziestej drugiej.- odpowiedziała i ziewnęła. Od razu pomyślałem o tym, ile czasu musiał czekać Garfield, nim wróciliśmy z misji. Przeniosłem jej ciężar ciała na siebie i ruszyłem powoli w kierunku sypialni. - Czekałam na ciebie, bo chciałam ci coś powiedzieć.
- Tak? - niepokój zapiekł mnie w mostku. To musiało być na tyle ważne, że czekała ledwo żywa, przez jakieś dwie godziny, aż wrócę. Może wiedziała, że tak naprawdę nie byłem w pracy?
- To nic takiego, ale... - ziewnęła, ledwo zasłaniając usta dłonią - Obiecałam Mar'i, że porozmawiam z tobą jeszcze dziś. - Powiodła wzrokiem na zegar. Była minuta po północy. - Chociaż chyba się spóźniłam - zaśmiała się z własnego dowcipu.
Skoro wspomniała o Mar'i to chyba nie miało to nic wspólnego z moimi wypadami z Victorem. Czekałem na ciąg dalszy.
- Bardzo jej zależy, żebyśmy spędzili jutrzejszy-dzisiejszy dzień nad jeziorem. - wyjaśniła.
Za czasów Richarda Graysona, co weekend zabierałem moją rodzinę nad jezioro, położone niedaleko naszego domu. Mar'i karmiła kaczki ziarnami, moczyła się w wodzie, a my doglądaliśmy jej, siedząc na trawie i urządzając piknik.
Jednak odkąd byłem Nightwingiem, nie miałem na to tyle czasu. Zwykle weekendy spędzałem doglądając ulic miasta oczami kamer przemysłowych lub ganiając za przestępcami. Oczywiście wcześniej okraszając to przekonującą wymówką.
- Czemu nie - odpowiedziałem, kładąc ją w pościeli. Jutro miałem wolne od pracy, a skoro nasza dzisiejsza misja okazała się katastrofą, od tego też postanowiłem zrobić przerwę. Przykryłem ją szczelnie kołdrą i całując ją w czoło, życzyłem dobranoc. Sam poszedłem do łazienki i odkręcając gałkę prysznica, wyjąłem telefon.

Ja, 00:06: Obiecałem Kori, że spędzę z nią jutro dzień. Dzwoń tylko, gdy pojawią się Rose i Grant.
Vic, 00:14: Chyba już nie odpuścisz, co?
Ja, 00:14: Nie po tym, jak znów nam nawiali. Gdyby nie Slade, to już byśmy ich mieli.
Vic, 00:16: Poważnie myślisz, że to on?
Ja, 00:18: Znam go na wylot.
Ja, 00:18: Jego i jego sztuczki.

Spałem tylko niecałe 4 godziny. Całą noc byłem niespokojny przez dziwne sny, które mnie nawiedzały. Różniły się od siebie, ale w niewielkim stopniu.
W każdym z nich biegłem. Czasami przez las, czasem przez miasto. Goniłem kogoś, ale widziałem tylko sylwetkę tej osoby. Jednak gdzieś z tyłu głowy czułem, że jest to Slade. Gdy już moja ręka miała go schwytać, budziłem się we własnym łóżku.
Po kolejnej pobudce, zrezygnowany wstałem i poszedłem zaparzyć sobie kawę. Gdy woda w czajniku dopiero zaczynała się podgrzewać, ubrałem na siebie jeansy, niedbale zostawione wczoraj na krześle.
Zalałem kubek do pełna wodą i zamieszałem. Zegar wskazywał 4:47. Zerknąłem w telefon, ale nie miałem żadnej wiadomości. Nic dziwnego. Victor pewnie jeszcze spał. Upiłem łyk kawy zastanawiając się, jak spożytkować te kilka godzin, które pozostały do obudzenia się Kori i Mar'i.
Odzwyczaiłem się od bezczynnego siedzenia w miejscu. A raczej nigdy nie byłem w stanie tak usiedzieć. Zawsze miałem coś do zrobienia. Ile to już razy w przeszłości Koriand'r wyganiała mnie sprzed ekranu późną nocą, bo zasnąłem przed monitoringiem, albo wydzwaniała za mną, bo postanowiłem przed snem patrolować miasto. Ale teraz nie miałem zamiaru wychodzić z domu. Nie chciałem doprowadzić do sytuacji, w której Kori przebudza się, i musi mnie szukać. To było jedno z tych zdarzeń, których chciała uniknąć, gdy mieliśmy zostać rodzicami.
Moje myśli mimowolnie przeniosły się w kierunku Slade'a i jego dzieci.
Gdy wczoraj śledziliśmy ich auto, mało brakowało, a byśmy ich schwytali. Próbowali powtórzyć sytuację z mennicą. Mniej więcej rozpracowaliśmy ich schemat myślenia. Dziewczyna szła na rabunek, a chłopak czekał w samochodzie, by w razie czego szybko nawiać. Jednak gdy tylko Rose wysiadła z auta, ja i Vic przystąpiliśmy do ataku. Walka trwała dłuższą chwilę, aż szala przechyliła się na naszą stronę i byliśmy górą. I wtedy właśnie znikąd nadleciały granaty dymne, całkowicie nas unieszkodliwiając. Victor twierdzi, że nie mamy pewności jak, i kto rzucił tymi granatami, ale dla mnie odpowiedź była jasna. Rose i Grant nie mieli żadnych sojuszników w przeszłości, a w końcu Slade jest ich ojcem, to oczywiste, że będzie im pomagał. Jedyne co mnie męczy to fakt, że tak długo nie dawał znaku życia. I oczywiście to, że jeszcze się nie ujawnił.



Później


Między koronę drzewa przedostały się pierwsze promienie słoneczne, które natychmiast poczułem na zamkniętych powiekach. Delikatny szum wiatru nastrajał mnie do drzemki, a głosy, które słyszałem w oddali upewniały mnie, że wszystko jest w porządku. Założyłem rękę za głowę, napawając się błogim spokojem. Miło było wreszcie się tak poczuć. 
Nagle na mój nos spadły lodowate krople wody i otworzyłem oczy. Cały widok przesłoniła mi twarz mojej córki. 
- Nie śpij - upomniała mnie. Starłem wodę z twarzy i bez uprzedzenia rzuciłem się na Mar'i, zwalając ją z nóg. Zapiszczała wniebogłosy.
- I co teraz? - zapytałem, trącając ją w nos. Zaczęła chichotać. 
- Ładnie to tak atakować słabszych? - podniosłem głowę w stronę głosu. Koriand'r stanęła nad nami rozbawiona. - Nie masz za krzty honoru.  
- Ona zaczęła - wyjaśniłem, siadając na piętach. Mar'i, uwolniona, pobiegła nad jezioro z szeroko rozłożonymi rękami. Koriand'r położyła się obok mnie na kocu. Dołączyłem do niej i znów napawałem się chwilą. 
Myśli zaczęły błądzić swobodnie po moim umyśle. Zacząłem wspominać czasy, gdy oboje z Koriand'r mieszkaliśmy jeszcze w Wieży. I od razu sobie przypomniałem, dlaczego podjęliśmy decyzję o wyprowadzce; bo to ja i Kori jako pierwsi się wyprowadziliśmy. 
Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczęliśmy być ze sobą tak naprawdę. Wtedy obecność drużyny zaczęła być uciążliwa i nasze uniesienia ciągle były przerywane; albo alarmem albo wołaniem pozostałych. Doszło do tego, że częściej bywaliśmy poza domem niż w nim. Ja sam zaniedbałem nieco moją pozycję lidera. Kierowanie drużyną zeszło na drugi plan i przestało mnie już bawić. Reszta też się jakby wypaliła. Nie mieliśmy już tej samej energii co na początku. Zresztą, nasza pomoc nie była już tak potrzebna miastu jak kiedyś. Więc Cyborg zaczął działać sam. 
Chociaż był w tym jakiś dreszczyk emocji. Mimo, że Tytani wiedzieli, że ja i Starfire jesteśmy razem, nie chciałem się z tym tak bardzo afiszować. Późnym wieczorem, kiedy już wszyscy byli już dawno w swoich pokojach, Starfire wymykała się do mnie. 
Z oparów wspomnień wyrwał mnie dotyk obejmującej mnie Kori.
- Kocham cię, wiesz? - szepnęła mi do ucha. 
- Ja też cię kocham, Star. 
Spojrzała na mnie zaskoczona, i od razu wiedziałem dlaczego. Po raz pierwszy od kilku lat, odkąd właściwie opuściliśmy Wieżę, nazwałem ją w ten sposób. Przez wspominanie dawnych czasów, niechcący wyrwało mi się to przezwisko. Kori uśmiechnęła się i mnie pocałowała. 
- Możesz częściej mnie tak nazywać. - Oparła głowę na mojej piersi i zamknęła oczy.
Wtedy zabrzęczał mój telefon. Wymsknąłem się z uścisku Koriand'r i wstałem.

Vic, 10:24: MAMY PROBLEM
Vic, 10:24: ROZWALAJĄ MIASTO
Vic, 10:25: POTRZEBUJE CIE

Zablokowałem telefon i usiadłem obok Kori. Tym razem nie mogłem pójść z Victorem. Obiecałem, że spędzę ten dzień z moją rodziną. 
- Kto to? - spytała Koriand'r opierając się na łokciu. 
- Z pracy. Nieważne - machnąłem ręką, a telefon ponownie zawibrował, wydając charakterystyczny dźwięk. 
- Chyba jednak ważne, skoro tak do ciebie wypisują. - zauważyła, gdy przyszedł jeszcze jeden sms - Może jednak odpisz.
- To kolega z biura. Ma ogromny młyn i boi się, że się nie wyrobi. - kłamałem jak z nut - Poradzi sobie. 
- No idź - pchnęła mnie lekko - Nie poradzą sobie bez ciebie. 
- Ale...
- Posiedzę tu jeszcze trochę z Mar'i, żeby nie zrobiła mi awantury - zachichotała cicho - Zrekompensujesz mi to wieczorem. 

Całą drogę myślałem o tym, jakie miałem szczęście, że Kori tak po prostu sama kazała mi jechać. Pomijając nawet sam fakt tego, że po wszystkim Victor urwałby mi głowę i nie tylko, to strach pomyśleć jakie ruiny by tu powstały, gdybym został jednak z Kori. W miejscu, które w sms-ie podał mi Vic, spotkałem nie tylko jego, ale też Garfielda.
- Już myśleliśmy, że nie przyjedziesz - odezwał się Gar - Przyszedłem pomóc. 
- A ja myślałem, że już nie używasz mocy. - wytknąłem mu. 
- Victor zadzwonił, że go olewasz, a Rose zaczęła demolować moją ulubioną pizzerię, więc co miałem zrobić? - zażartował Gar, po czym błyskawicznie zmienił się w kolibra i poleciał w stronę Wilsonów, którzy w tej chwili demolowali stary stadion. Kiwnąłem głową do Victora i oboje pobiegliśmy za Garfieldem. 
Wbiegliśmy na stadion, gdzie Gar, jako grizzly atakował Granta i Rose. Rzuciliśmy się mu na pomoc. Victor z działem sonicznym, ja z laską, ale wtedy Grant rzucił granat dymny pod nasze nogi i oboje zaczęli uciekać. Jednak tym razem byłem na to przygotowany. Na sekundę nim zaczął się sączyć dym, jednym celnym ciosem odrzuciłem granat na bok, dzięki czemu nas nie unieszkodliwił. 
Rozpoczęliśmy pościg. 


Biegliśmy za nimi po dachach, gdy w końcu zacząłem ich doganiać. Zeskakując z dachu, wylądowałem prosto na plecach Granta. Zaczęliśmy się szarpać. Przydusiłem go łokciem do ziemi i wtedy zawołał:
- Hej, Grayson.
Zamarłem. Nie miał prawa znać mojej tożsamości.

- Coś ci się pomyliło - odpowiedziałem od razu.
- Nie wydaje mi się. - na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nic się nie zmieniłeś przez te kilka lat.
- Nie znaliśmy się wcześniej. - postanowiłem przestać udawać. Tylko jakim cudem mógłby mnie poznać, skoro gdy byłem Robinem, on był tylko małym smarkiem? - Co ty możesz o mnie wiedzieć?
- Owszem - wycharczał spod mojego ramienia - Ja nie. - wyrwał się z mojego uścisku i mnie odepchnął. Padłem na plecy. Grant wskazał kciukiem na bok. - Chyba się świetnie bawią, nie?
Myślałem, że wskazuje na Garfielda, Victora lub Rose. Ale nie. W miejscu, które pokazał rozciągał się park, w którym były...
Koriand'r i Mar'i.
Były daleko, ale z racji wysokości dobrze je było widać. Mar'i trzymała papierowy talerz, a Kori szukała czegoś w piknikowym koszyku.
Gdy tylko je dostrzegłem, kątem oka zobaczyłem ruch. To Grant przełożył coś z jednej ręki w drugą. Chwycił drobny przedmiot w kciuk i palec wskazujący, prezentując mi, co trzyma.
Granat. Tym razem zwykły, ręczny. Parsknął śmiechem i odciągnął zawleczkę. Puścił do mnie oko i wziąwszy zamach, rzucił granatem prosto w dziewczyny. 


Komentarze

  1. Po pierwsze: Woooah, Kibo, jaki dłuuugi rozdział i zajebista grafika, podoba mi się znacznie bardziej niż poprzednia.
    Po drugie: kurwa jasna, co tu się właściwie stało?
    Może zacznę od początku, kiedy Star uparcie czekała tak długo na Richarda i wypaliła z tekstem, że muszą porozmawiać, pomyślałam tylko o jednym. Robciu, uciekaj póki możesz, ktoś tu chyba jest w ciąży. Ale kiedy doczytałam, że obiecała tą rozmowę Mar'i... pomyślałam, że mała namawia ich do kolejnego dziecka. xD
    Także niby zwykły wypad do parku, a zobacz jak zaskakuje.
    Czas spędzony razem z dziewczynami zdecydowanie przydałby się liderkowi, tym bardziej, że tyle na siebie bierze.
    Garfield wracający do akcji, nawet jeśli po to by ratować pizzerię, to coś na co czekałam. Liczyłam na to, że we trójkę zaczną znowu zabawę w superhero, przynajmniej w pewnym stopniu.
    No a jeśli chodzi o zakończenie... cóż, albo to będzie jakiś żart, albo do akcji nagle wkroczy Rae i uratuje Star i Mar'i.
    A teraz, skoro tak okrutnie zakończyłaś w takim momencie... nie masz wyjścia, musisz napisać kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, tamta grafika też mnie wkurzała.
      tobie tylko robienie dzieci w głowie -_-
      bez przesady.
      i no nie wiem, nie wiem. zobaczymy, co przyniesie los.
      a następny rozdział będzie, jak ty wrzucisz swój, elo

      Usuń
    2. No to trochę poczekamy...

      Usuń
  2. Umknął mi ten rozdział, ale już nadrobiłam.
    Nie wiem jak inni, ale dla mnie o wiele lepiej czyta się takie dłuższe rozdziały. Lepiej się człowiek wczuwa od razu.
    A przechodząc do tekstu:
    Co tu się właśnie porobiło? Już się gotuję na ciężką dyskusję Dick-Kori, o bohaterwaniu, o ile nic się dziewczynom nie stanie.
    Ponarzekam pod nosem, że nie było Raven... ale ciiii... dobry rozdział. Dynamiczny i akcja fajnie zaczyna nabierać rozpędu. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że spodobała ci się długość tekstu ;>
      i tylko nadmienię, jeśli jeszcze tego nie widać. jestem team robstar, nie bbrae

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty