Rozdział siódmy: Egoista


 "Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze." - J.K. Rowling



Rozczarował się, jeśli myślał, że się zawaham. W tej samej chwili, w której zrozumiałem, co zamierza, wyrzuciłem zza pazuchy swój batarang, celując w rzucony przez niego granat. Batarang zatoczył łuk, po czym trącił mój cel, sprawiając, że wybuchnął w powietrzu. Niestety zauważyłem, że Koriand'r podniosła wzrok. Chociaż i tak musiałem się tego spodziewać. Ważne, że udało mi się powstrzymać atak Granta. Znudzony spojrzał na mnie, po czym wyjął z paska pistolet. Napiąłem mięśnie, gotowy do skoku. Byłem przekonany, że ponownie wyceluje w Koriand'r i Mar'i, ale nie. Wyprostował rękę i skierował lufę na mnie. Nie dałem mu czasu do namysłu i skoczyłem w jego stronę. Nie wierzyłem, że to zrobi, ale naprawdę strzelił. Właściwie od razu oddał trzy strzały. Wszystkie niecelne. Kopnąłem jego dłoń, sprawiając, że broń spadła na ziemię. Zamachnął się na mnie pięścią, ale zrobiłem unik i oddałem atak. Także spudłowałem, a on ponownie się zamachnął. Tym razem trafił mnie prosto w szczękę, co mnie na chwilę skonfundowało. Gdy oprzytomniałem, on już biegł w stronę Rose, która teraz odskakiwała od pocisków Victora i ataków Garfielda zmienionego w kozę. Rose, widząc swojego brata, obróciła się na pięcie i oboje ponowili ucieczkę. Wyjąłem zza paska granat dymny i rzuciłem przed siebie. Dym przysłonił wszystkim widok, a ja rzuciłem się do ataku.

Gdy kraty zadudniły o metalowe zatrzaski, na moje usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Czuł moje spojrzenie na sobie, ale w ogóle nie obracał głowy w moim kierunku. Grant usiadł na pryczy, z twarzą zwróconą do ściany. Odwróciłem głowę i spojrzałem na strażników, którzy przytrzymywali jego siostrę.
- Zabieramy ją do innego bloku - poinformował mnie jeden z nich.
- Chwila - podniosłem rękę w geście stopu. Spojrzałem na Rose Wilson, z zamiarem zadania najważniejszego pytania - Gdzie jest Slade?
Parsknęła śmiechem. Chwyciłem ją za kostium i przyciągnąłem do siebie. Jeden ze strażników mruknął: "ostrożnie".
- Skąd mam wiedzieć?
Puściłem ją i strażnicy zaczęli się oddalać, ciągnąc ją ze sobą. Victor położył mi dłoń na ramieniu.
- Wracajmy.
Spojrzałem na niego spod byka.
- Zwyciężyliśmy, nie? - rzucił Garfield - Gdyby nie moja pomoc, pewnie znów dalibyście plamę, także nie ma za co.
Victor pacnął go w głowę. Zaśmiałem się i wspólnie ruszyliśmy w drogę.

Wracaliśmy moim samochodem. Gdy tylko na horyzoncie zaczęła się wyłaniać Wieża, zauważyłem, że ktoś stoi na jej dachu. Pokazałem to chłopakom.
- Może pójdźcie to sprawdzić, a ja zaraz do was dołączę? - zasugerowałem, a Victor i Garfield kiwnęli głowami. Gar zmienił się w albatrosa i chwytając Victora za ramiona, razem polecieli w kierunku Wieży. Ja, gdy już udało mi się zaparkować samochód, oraz dostać na wyspę, wszedłem do Wieży i ruszyłem windą w górę. Wchodząc na dach, zacząłem słyszeć strzępki rozmów.
- Gdzie jest Richard?
- A skąd pomysł, że ja to wiem. - odpowiedział Vic - Pewnie w domu z Kori, nie?
- Jeszcze pół godziny temu widziałam go razem z wami.
- Niemożliwe - zaśmiał się, a ja zacząłem się zastanawiać kiedy stał się takim dobrym aktorem - Pół godziny temu to ja byłem w mieście, na walce, Gar to zresztą potwierdzi.
- No właśnie - mruknął Garfield.
- O tym właśnie mówię. Był tam przecież z wami.
Cała trójka jak jeden mąż obróciła się w moją stronę, gdy usłyszała moje kroki. Rachel posłała mi piorunujące spojrzenie.
- Tu jesteś, Richard. - powiedziała, chociaż wciąż byłem w stroju Nightwinga.
- Rachel, to jest mój stary znajomy, Nightwing. Nie widziałem Dicka od kilku dni- brnął dalej Stone.
- Victor, proszę cię - westchnęła Rae - Byłam w jego umyśle, potrafię go poczuć z tej odległości.
Victor uniósł ręce w geście poddania.
- Radź sobie sam, stary.
Wywróciłem oczami, chociaż i tak nikt nie mógł tego zobaczyć.
- Dlaczego mnie szukałaś? - zapytałem. Podeszła kilka kroków do przodu, tak, że dzieliły nas tylko centymetry i uniosła głowę do góry, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Co ty wyprawiasz, Dick? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Uniosłem brew, co być może dało się zauważyć. - Dzwoniłam do Koriand'r. Powiedziała, że jesteś w pracy.
- Taak... eee... bo ona... ona nie wie, że ja... - czułem potrzebę usprawiedliwienia się przed nią. Stała przede mną taka drobna, i z pozoru słaba, ale kiedy tak wpatrywała się we mnie, poczucie winy wbijało mnie w podłoże. - Koriand'r nic nie wie.
- Sama to zrozumiałam, kiedy miałam Koriand'r na linii, a jednocześnie widziałam jak walczysz. - położyła swoją drobną dłoń na skroni i znów westchnęła. - Co się dzieje, Richard?
- Rachel... Wiesz, że ta dwójka, z którą dziś walczyliśmy ... że to dzieci Slade'a? - zapytałem.
- Tak, Garfield mi powiedział. - odpowiedziała, na sekundę zatrzymując wzrok na Beast Boyu.
- Ktoś im pomaga... mam przeczucie, że to on. Slade. - wytłumaczyłem, licząc, że zrozumie mój tok myślenia.
- Richard, nawet jeśli... - spuściła wzrok - Nie uważasz, że wciąż masz obsesje na jego punkcie?
- Obsesje?! Ja tylko...
- Wystarczyło ci tylko przypuszczenie, że Slade wrócił do miasta i rzucasz wszystko, by go ścigać. - założyła kaptur bluzy na głowę. Chyba zostały jej stare przyzwyczajenia chowania się przed światem. - Moim zdaniem, przesadzasz.
- Ja... - zacząłem, ale odwróciła się na bok.
- Garfield, a co ty tu robisz? - zapytała.
- Wiesz dobrze, że beze mnie są jak dzieci we mgle - odpowiedział od razu Gar, szczerząc się jak głupek. - Idziemy?
- Tak. - spojrzała w moim kierunku - Chciałam ci tylko powiedzieć, co o tym myślę. Szkoda, żebyś zrujnował wszystko to, na co tak ciężko pracowałeś, z tak egoistycznych pobudek.
- Rachel! - wrzasnąłem, ale ona już była w powietrzu, u boku Garfielda wcielonego w gołębia.

Wróciłem do domu wściekły jak osa, z powodu Rae, ale starałem się tego nie okazywać. Koriand'r przywitała mnie jak zawsze, rozradowana i pełna miłości.
- Cześć, Star - pocałowałem ją w szyję - Wróciłem.
- Jak tam w pracy? - zapytała z uśmiechem, a ja poczułem się jak śmieć. Przez myśl przemknęło mi, czy by przypadkiem nie wyznać jej prawdy. Już otwierałem usta, by zacząć ten temat, ale wtedy przybiegła Mar'i.
- Czeeść! - wykrzyknęła, przytulając moją nogę, bo wyżej nie dosięgła. Poczochrałem ją po włosach, a następnie wziąłem na ręce.
- Jak było nad jeziorem? - zapytałem, a gdy obie zaczęły mi opowiadać co robiły, ja myślałem o tym, co powiedziała mi Rachel.
Wcale nie tropiłem Slade'a z powodu naszych starych zatargów. Wiedziałem na co go stać i chciałem go powstrzymać, to wszystko. Co ona mogła wiedzieć na ten temat. Sama już dawno nie była Tytanką. Chciałem tylko bronić miasta. Zresztą - o czym pomyślałem właśnie teraz - gdyby nie te wszystkie decyzje, które podjąłem, nie ocaliłbym Star i Mar'i.
Ale - odezwał się cichy głosik w mojej głowie - Gdybyś nie był Nightwingiem to pewnie nikt nie chciałby ich atakować.
Ale nie mogłem tego wiedzieć. Slade łatwo mógłby nas namierzyć i chcieć zniszczyć, czy byłbym Nightwingiem czy nie. To było tylko gdybanie, nigdy nie dowiem się, co by było gdyby.
- Dick - zawołała Kori, gdy skończyły opowieść - Może zaprosilibyśmy naszych przyjaciół na obiad? Już tak dawno nie widzieliśmy się w komplecie!
Właściwie to był najgorszy moment na taką imprezę, ale i tak nie mogłem jej wyjaśnić dlaczego.
- Czemu nie - odpowiedziałem, licząc na to, że będą mieć na tyle rozumu i odmówią. Zresztą, Rachel i Gar i tak wyglądali na zajętych.

Oczywiście się rozczarowałem. Victor nie odmówiłby darmowej wyżerki, a z tego, co mi przekazała Kori, Gar i Rachel "bardzo chętnie przyjdą".
- Dobrze - odezwała się chwilę później Koriand'r, celując we mnie drewnianą łyżką. - Teraz musimy zdecydować, kto gotuje, a kto zrobi zakupy.
Najchętniej nie robiłbym ani tego ani tego, ale mimo wszystko zależało mi na tym, żeby ten obiad nie skończył się zatruciem pokarmowym nas wszystkich, gdyby to Koriand'r dorwała się do garnków. Już chciałem zaoferować się jako kucharz, kiedy do akcji wkroczyła nasza córka.
- Hip hap hop, hip hap hop! - wykrzyczała radośnie. Podejrzała tą "zabawę", kiedy Vic i Garfield niejednokrotnie próbowali pozrzucać na siebie swoje obowiązki. W duchu ucieszyłem się, że z tym wyskoczyła. Kori wciąż była bardzo przewidywalna, jeśli chodziło o tę grę.
- Niech będzie - odparłem - Przenieśmy się do salonu.
Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie i dwukrotnie machnęliśmy dłońmi po czym wystawiliśmy dłonie do przodu. Ja wyrzuciłem kamień, a Star nożyce, więc zgodnie z wcześniej ustalonymi regułami, to ja miałem gotować, a Star robić zakupy.
Kori miała dziwny nawyk, który kiedyś przyuważyłem, gdy grała w to z Garfieldem. Mianowicie, przed wyrzuceniem swojej figury, drugą rękę trzymała za plecami, gdzie układała palce w taki sam sposób. Dlatego przenosząc się do salonu, ustawiłem wszystko tak, by siedziała tyłem do lustra. Prosta sztuczka, a jakże skuteczna.

Dwie godziny później siedzieliśmy w komplecie przy stole, i czułem, że tę dziwną atmosferę w powietrzu mógłbym kroić nożem. Jakby tego było mało, Star nagle wypaliła:
- Victor, właśnie. Kim jest twój nowy przyjaciel?
Wlepiłem wzrok w talerz, udając, że skupiam się na jedzeniu, a tak naprawdę nasłuchiwałem, co odpowie Victor.
- Przyjaciel? - spytał po prostu, wkładając sobie do ust wielki kawałek steka.
- Tak, widziałam was razem, gdy walczyliście. Byłam wtedy z Mar'i w parku. - wyjaśniła Kori, wkładając sobie do ust słomkę. Upiła łyk lemoniady i odstawiła szklankę. Miałem wrażenie, że przy stole nastała taka cisza, że brzdęk szklanki aż uderzył o nasze uszy.
- Ach, no tak - zreflektował się - Mówisz o Nightwingu. - nabił kolejny kęs na widelec, a ja zauważyłem, że Rae na mnie spojrzała. - Pomógł mi kiedyś w walce i od tamtej pory tworzymy jakby drużynę. Fajny gość.
- Chętnie bym go kiedyś poznała!
Przełknąłem głośno ślinę i jak na złość, zakrztusiłem się przy tym.
- Odradzam, Kori - zaśmiał się Stone - Czasem straszny z niego gbur.
Garfield wybuchnął głośnym śmiechem.
- A co u was, Garfield? - starałem się zmienić temat, i jednocześnie uciszyć jego rechot.
- Czekaj, czekaj - śmiał się dalej - Chcę wiedzieć coś więcej o tym kumplu Victora.
Wiedziałem, że to cios poniżej pasa, ale nie wytrzymałem:
- Znalazłeś już pracę?
Cieszyłem się tylko, że moc Rachel nie pozwala jej na zabijanie wzrokiem, bo gdyby tak było, Garfield padłby martwy.

Komentarze

  1. No nie, co to ma być, gdzie Rae ratująca Star?
    Ale z drugiej strony, czego ja oczekuję...
    Ej! Co to za dotykanie mojego mięska?! To jasne, że gdyby nie on, mieliby przesrane!
    Nooo, powiem ci ze zaimponowałaś mi akcją z Richardem i Rae, poważnie. To fragment, który mogłabym czytać bez końca. Jest perfekcyjny.
    Taak, Rachel i Garfield na pewno są baardzoo zajęci...
    Jakie bezczelne zagrywki xddd
    Zabiłaś mnie jego oszustwem w grze xddd
    JAKIE CHAMSTWO, CO TO MA BYĆ JA SIĘ PYTAM?!
    KIEDY NEXT?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bałam się pisać dialogi Rae, tak jak ty pisząc w perspektywie Koriand'r. ciężko mi się w nią wczuć, także cieszę się, że ci się podoba.
      i po przeczytaniu twojego rozdziału jestem w dołku. przecież przy twoich rozdziałach to ja okropnie nie potrafię pisać. naprawdę.

      Usuń
    2. co ty chrzanisz, Kibo

      Usuń
    3. prawdę, prawdę i tylko prawdę

      Usuń
  2. Raaaachel! O tak, proszę więcej takich sprzeczek Dick-Ravrn. Piękne. Aż się nie mogę doczekać następnego rozdziału.
    Mam wrażenie, że tylko coś ciut za szybko im poszło z Wilsonami. Mam nadzieję, że jeszcze wywiną coś dużego albo pojawi się jakiś nowy przeciwnik, bo jak na razie nie widzę żadnego bossa na horyzoncie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie no, wiadomo, Garfield się pojawił i nagle wszystko idzie im jak z płatka :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty