Rozdział jedenasty: Opiekun

"Nie czyń sobie wyrzutów sumienia, że upokorzyłeś się dla miłości, że zdarłeś z siebie kilka warstw godności, bo twoja miłość i tęsknota były silniejsze niż duma. To świadczy tylko o tym, że potrafisz kochać poza granice swojego egoizmu - i trzeba ci zazdrościć." - Sławomir Mrożek



Trzy lata wcześniej


Usiadłem na kuchennym stołku na przeciwko Koriand'r, która obierała jabłko ze skórki i nogą wystukiwała rytm piosenki, która leciała w radiu. Jej krzesło było nieco bardziej odsunięte od stołu, gdyż jej brzuch był coraz większy. Gdy usiadłem spojrzała na mnie kątem oka i uśmiechnęła się. Oparłem głowę na łokciu i wpatrywałem się tak w przyszłą matkę mojego dziecka. Gdy Kori skończyła obierać owoc, pokroiła go na ćwiartki, a później na jeszcze mniejsze części. Połowę jabłka położyła na talerzyk i przysunęła w moją stronę. Pokręciłem przecząco głową. Wzięła talerzyk z powrotem i włożyła jeden kawałek jabłka do ust. Chrupała go chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- O czym myślisz? - zapytałem, zapragnąwszy wniknąć do jej umysłu. 
- Myślisz... że będę dobrą matką? - zapytała po chwili namysłu. Wyprostowałem się na krześle.
- Oczywiście... skąd te wątpliwości?
- Sama nie wiem... coraz bardziej się boję, że nie dam sobie rady - wyjaśniła - Galfor świetnie się mną zajmował i chciałabym być dla naszego dziecka taka, jaki on był dla mnie... nigdy nawet nie opiekowałam się małym dzieckiem. To Komand'r zawsze była tą starszą. Ty przynajmniej miałeś Damiana...
- Nigdy w życiu nie zajmowałem się tym gnojkiem - rzuciłem od razu - Nie musiałem - wstałem i kucnąłem przed nią, chwytając jej dłonie w swoje - Posłuchaj, Kori. Dla nas obojga to zupełnie nowa sytuacja, ale dlatego jesteśmy w tym razem. By się wspierać i sobie pomagać. Zresztą - uśmiechnąłem się na tą myśl - I tak nie jesteśmy sami. Mamy Victora, Rachel i Garfielda. Nawiasem mówiąc chciałbym go widzieć, jak zmienia pieluchy - parsknąłem śmiechem, a Koriand'r mi zawtórowała - Dopóki jesteśmy razem, nic nam nie grozi.




Teraźniejszość


W przeciągu ostatnich kilku dni, wybuchy mocy Mar'i zdarzały się coraz częściej. Była jak tykająca bomba zegarowa. Zacząłem się martwić, że Victor wyrzuci nas z Wieży, jeśli Mar'i jeszcze coś podpali. Przepraszałem go raz za razem, ale on tylko kiwał głową, gdy Rachel po raz kolejny używała mocy, by zmusić wodę z rur do ugaszenia zielonych promieni. W końcu któregoś dnia, gdy wybuch zdarzył się Mar'i niebezpiecznie blisko Tercedesa, Victor stracił cierpliwość.
- Dick - mruknął w moją stronę, wrzucając mi córkę w ramiona - Tu już nawet nie chodzi o Wieżę, ani o moje auto, ale w końcu może się komuś stać krzywda. Trzeba z tym coś zrobić.
- Gdy ja nie potrafię tego kontrolować, Star wiedziałaby co... - zacząłem, ale umilkłem uświadamiając sobie, że Kori nie podpowie mi, jak okiełznać tak młodą moc. Ponieważ jej tu nie było.
Victor położył mi dłoń na ramieniu.
- Może to pora zapytać ekspertów - zasugerował - Tytanolot wciąż stoi w garażu.
- Mam polecieć z nią na Tamaran? - zdziwiłem się, i natychmiastowo przywołałem w głowie wizję ojczystej planety mojej żony. Wielkie stwory przypominające buldogi, muzyka powodująca niedosłuch i czająca się nieopodal ciotka Mar'i, skazana na banicję. Nie uważałem tego za dobry pomysł.
- Myślę, że Galfor wiedziałby, co robić. W końcu wychował Kori i jej siostrę.
Zamyśliłem się nad tym pomysłem, podczas, gdy Mar'i powtarzała w kółko "Tamaran", różnie go akcentując i sylabizując.
- Z tobą byłaby bezpieczna - dodał Vic.
- Też tak myślałem, dopóki psychopatyczny sadysta nie przyłożył jej noża do gardła - warknąłem, zły na siebie. Odstawiłem córkę na ziemię, by mogła ryczeć "Tamaran" z daleka od mojego ucha.
- Teraz będzie inaczej - zapewnił mnie Vic.

Mar'i była na Tamaranie tylko raz. I miała wtedy zaledwie kilka miesięcy, więc z pewnością nie pamiętała za wiele z tej wizyty. Galfor, jako władca Tamaranu wyprawił ogromne przyjęcie na jej cześć. Widzieli się tylko raz, ale dawny opiekun Koriand'r był zachwycony naszą córką.
Po wylądowaniu na miejscu, strażnicy od razu się nami zajęli, a ja uspokajałem Mar'i w drodze do zamku, tłumacząc jej co i jak.
Potężny Tamarańczyk siedział na tronie z rękami opartymi na podłokietnikach. Gdy nas zauważył, od razu wstał i odwołał straże.
- Richard - odezwał się Galfor, i skinął mi głową - Nie spodziewałem się ciebie.
- Nie miałem jak się zapowiedzieć - wyjaśniłem - Pomyślałem, że ucieszysz się na widok mojej córki.
Galfor przeniósł teraz wzrok na Mar'i, a na jego twarz od razu wpłynęła czułość i troska. Powiedział coś po tamarańsku.
- Dobrze cię widzieć, Mar'i - dodał po angielsku, domyślając się, że moja córka nie rozumie jego ojczystego języka - Gdzie jest Koriand'r?
Nie przygotowałem sobie wymówki. Na szczęście w czasie podróży, ostrzegłem Mar'i, by nic nie wspominała o zaginięciu jej matki.
- Źle się poczuła - rzuciłem znienacka - Poprosiła, żebyśmy polecieli bez niej.
- Zapewne alergia, co? - odparł Galfor i już myślałem, że mnie przejrzał - Zawsze źle się czuła, gdy ją brało uczulenie. Tylko gdzie ona tam na Ziemi znalazła chrom metaliczny...? - zastanawiał się Galfor, a ja odetchnąłem z ulgą, że to kupił.
- Długo planowaliśmy tą podróż, ponieważ Mar'i zaczyna... - próbowałem skleić zdanie - Wydaje nam się, że odziedziczyła moc po Kori.
- Naprawdę?! - usłyszałem radość w jego głosie.
Średnio był zachwycony, gdy poinformowaliśmy go o naszych zaręczynach. Szanował mnie za to, że ocaliłem Koriand'r przed małżeństwem z "rozsądku", ale jednak wolałby, że Kori wyszła za kogoś z jej świata. Z pewnością dużo ulgi poczuł wiedząc, że Mar'i choć trochę będzie przypominać Tamarankę.
- Mam problem z okiełznaniem jej mocy - tłumaczyłem nadal - Podpala wszystko w zasięgu wzroku...
- Koriand'r nie wie, jak pomóc córce w zrozumieniu swoich mocy? - zdziwił się.
- Mówi, że była zbyt mała, by pamiętać, jak jej się to udało... - wybrnąłem - Więc pomyślałem, że jako niania K
oriand'r...
K'norfka - poprawił mnie Galfor.
- ... mógłbyś nam pomóc.
- Hm - zamyślił się Galfor - Myślę, że nie ma na to określonej rady. W końcu wszystko samo powinno się ustabilizować.
- Ale...
- Jeśli jednak boisz się, że Mar'i narobi szkód w waszym domu, to musisz pomóc się jej wyciszyć.
- Ale jak? - wyrzuciłem zrezygnowany - Dookoła niej jest tyle bodźców, że jej nastroje zmieniają się co chwile. - jakby na zawołanie, Mar'i uniosła się delikatnie w powietrzu. Nad nią latało jakieś niewielkie stworzenie, które usiłowała schwytać. Chwyciłem ją, nim zdołała odlecieć dalej.
- Moce Tamaran zależą od ich emocji - wyjaśnił mi Galfor. Kiedyś coś podobnego usłyszałem od Kori - Kiedy jesteśmy pewni siebie, pokazuje się nasza siła. Gdy wściekli - uaktywniają się nasze promienie. A gdy czujemy radość - wskazał Mar'i, która próbowała wyrwać się z mojego uścisku - Latamy.
Wiedziałem, że smutek, uniemożliwiał Tamarańczykom użycie ich mocy. W końcu widziałem na własne oczy, jak Kori nie potrafiła polecieć, gdy martwiła się naszą relacją. Natomiast nie wiedziałem jakie konkretne emocje, wywołują jaką reakcję. W tej samej chwili pomyślałem, jak wiele jeszcze nie wiedziałem o Koriand'r?



Komentarze

  1. Hm, sama nie wiem co mam powiedzieć - w pozytywnym znaczeniu, dopiero wstałam. Musiałam odespać, chociaż i tak cały czas umieram po okropnym dniu w pracy. ;-;
    Mam problem żeby określić jak bardzo mnie urzekłaś wprowadzając wątek Komand'r i Damiana, poważnie, to niby taki szczegół, ale okropnie cieszy.
    Bawi mnie reakcja Victora na szkody w wieży i to jak wybrnął, kiedy mała prawie rozwaliła mu autko.
    Natomiast mam mieszane uczucia co do wyjazdu Robina na Tamaran. Sama nie wiem... chyba liczyłam na jakiś przypał. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ty tylko dram szukasz xD twoja wymówka to jak zwykle sen -_-"

      Usuń
    2. Bo ja wielbie Dicka Drama Queen Graysona

      Usuń
    3. a ja wielbie ciebie xD

      Usuń
  2. Wyprawa na Tamaran... Hm... no spoko. Tylko że tak łatwo uwierzyli w te kłamstewka Dicka... No okej.
    To co przyszło mi na myśl, to że w opanowaniu emocji Mar'i mogłaby pomóc Raven. No ja zawsze bym wciskała gdzieś Rach, więc... Hah... Nic nie poradzę.
    Ogólnie jest dobrze. Jedyne co mnie gryzie, ale kopnij mnie, jeśli jeszcze raz o tym przypomnę, to długość rozdziałów. Co by nie mówić, najlepiej czytało mi się ten najdłuższy, ale nie będę już truła o to. I tak będziesz robić tak, jak ci wygodnie, bo to Twoje opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spokojnie, mam to cały czas z tyłu głowy, ale długość rozdziału zależy od fabuły. i nie chcę jej przeciągać na siłę, ale jakby wzięłam to do sobie do serca. :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty