Rozdział dziewiąty: Nightwing

"Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj." - Jan Paweł II

Całą drogę powrotną zastanawiałem się, jak zacząć tę rozmowę.
"Hej, Star, okłamywałem cię od paru miesięcy. Złamałem złożoną ci obietnicę i wciągnąłem w to przyjaciół."
Brzmiało to słabo. Ale chyba jeszcze gorzej byłoby okłamywać ją nadal i ryzykować, że dowie się w inny sposób.
Postanowiłem nie tworzyć scenariusza w mojej głowie, tylko postawić wszystko na chwilę. Co ma być, to będzie. Nieważne jak jej to powiem, tylko, że w ogóle to zrobię.
W progu przywitała mnie córka, tuląc się do mnie, niczym koala. Odwzajemniłem uścisk, i spytałem jednocześnie, gdzie jest Koriand'r. Wtedy zza framugi wyjrzała moja żona, olśniewając mnie swoją urodą. Podczas moich wszystkich nieobecności, musiała poodwiedzać kilka sklepów, bo pierwszy raz widziałem na niej te ubrania i dodatki.
Miała na sobie śnieżnobiałą sukienkę do połowy ud, podkreślającą jej karnację oraz złotą bransoletkę na ręku. Nawet pomalowała paznokcie; na fioletowo, pod kolor szminki, którą pomalowała usta. W jednej sekundzie zauważyłem te wszystkie szczegóły. Musiałem wyglądać jak głupek, lustrując ją od stóp do głów, ale Star wyglądała na usatysfakcjonowaną.
Gdy zbliżała się do mnie, zauważyłem, że sukienka ma wycięcia w strategicznych miejscach. O mały włos zapomniałbym, jak się nazywam.
- Zapomniałem o jakiejś okazji? - zapytałem, zamiast powitania. W głowie przewertowałem kalendarz, szukając jakiegoś wydarzenia, o którym mógłbym zapomnieć. Kori zarzuciła mi ręce na szyję i zaśmiała się perliście.
- Mój mąż wrócił do domu, to chyba dostateczna okazja?
Miałem wrażenie, że się rumienię. Po tylu latach, Koriand'r wciąż potrafiła doprowadzić mnie do szaleństwa. Jak tak teraz o tym pomyślałem, to ksywka Starfire miała jakieś uzasadnienie. Była czystym ogniem. 
Wróciłem na ziemię tylko dlatego, że obok stała Mar'i.
- Mar'i, może narysujesz mamę w tej sukience? - zaproponowałem, żeby ją czymś zająć. Mała podchwyciła pomysł i podreptała do swojego pokoju. Kori przysunęła się bliżej, zapewne licząc na coś więcej. Co pewnie by się wydarzyło, gdyby nie to, że musiałem z nią poważnie porozmawiać. - Muszę ci coś powiedzieć, Star.
Odsunęła się nieco, zbita z tropu.
- Tak?
- W kuchni. - zarządziłem, w razie, gdyby Mar'i podsłuchała. Poszła posłusznie za mną i usiadła przy stole, zakładając nogę na nogę. Jej entuzjazm opadł, tak jak i mój, i teraz wydawała się skupiona tylko na tym, co mówię. - Musisz wiedzieć, że...
Przerwał mi dźwięk dzwonka. Wyciągnąłem telefon i spojrzałem, kto dzwoni.
- Przepraszam - powiedziałem do Kori i odebrałem, widząc, że dzwoni Vic. - Halo?
- Chyba ich mamy - rzucił do słuchawki Victor.
- Macie? - zapytałem, trochę rozkojarzony.
- Kryjówkę Wilsonów. Kosztowało to trochę pracy, ale mamy trop prowadzący do tej ich nory. - W tle usłyszałem głos Logana mówiący: "Powiedz mu, żeby się ruszył".
- Zaraz tam będę, wyślij mi namiary sms-em.
Rozłączyłem się i spojrzałem na Kori. Była jeszcze bardziej zdezorientowana, niż wcześniej.
- Przepraszam - powtórzyłem - Wyjaśnię ci wszystko, gdy wrócę. To wszystko ma ze sobą związek. Muszę załatwić coś z Victorem. - wyrzucałem z siebie szybko słowa. Dałem jej szybkiego buziaka w policzek i wybiegłem z domu.
Szybko dojechałem motocyklem na miejsce, które wskazał mi Stone. Czekał na mnie on, Garfield oraz Rachel. Zsiadłem z motocykla i zdjąłem kask.
- I jak tam rozmowa? - zagadał Garfield, a ja przywołałem do głowy trzy obrazy. Koriand'r. Sukienka. Kuchnia.
- Przerwaliście ją. - odpowiedziałem, odpędzając od siebie myśl. Skup się, Dick.
- W każdym razie, tu urwał nam się trop - wprowadził mnie Victor - Rachel próbowała coś zdziałać mocą.
- Musimy rozejrzeć się po okolicy - dodała Rae - To niedaleko.


Mieszkanie było ładnie urządzone, lecz mimo to w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Wbrew temu, że pozornie było puste, wciąż zachowywaliśmy czujność. Spojrzeliśmy na siebie bez słowa i ruszyliśmy w głąb mieszkania. W pierwszych kilku pomieszczeniach nie było śladu żywej duszy, aż za którymś podejściem nie usłyszałem Rachel, głośno wciągającej powietrze do płuc. Odwróciłem się natychmiast w jej kierunku, tak jak i reszta.
Przed nami rozciągał się łuk, prowadzący do pokoju, który roboczo można by było nazwać gabinetem. Dookoła ścian rozciągały się ogromne regały z książkami, na środku stało potężne, dębowe biurko, a na podłodze rozciągał się krwistoczerwony dywan, na którym... ktoś siedział.
Blondyn miał zamknięte oczy i siedział po turecku. Wyglądał trochę, jakby medytował.
- Zły adres? - rzucił w naszą stronę Gar.
- Nie - odpowiedziałem - Ja go znam.
Garfield posłał mi zdziwione spojrzenie.
- On ma racje, Gar - przyznał Vic - To Jericho, syn Slade'a.
Mina Logana ewidentnie mówiła: "kompletnie nie wiem, o czym do mnie mówicie". Westchnąłem.
- Kilka lat temu, Garfield. Wzywaliśmy wszystkich Tytanów. - a gdy jego mina wciąż okazywała zdezorientowanie, dodałem: - Do walki z Mózgiem.
- Aaaach! - Garfielda olśniło. W końcu to on sam wspinał się po szczytach gór, by odnaleźć Jericho. - Pamiętam.
Slade miał trójkę dzieci. Granta, Rose i właśnie Jericho. Ale ten ostatni w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa nie był zły. Kiedyś walczył u naszego boku.
Wszedłem wolno do pomieszczenia, czekając, aż Jericho zauważy moją obecność. Dopiero, kiedy stanąłem tuż przed nim, i moje ciało rzuciło na niego cień, spojrzał na mnie.
- Cześć, Joseph - przywitałem się - Kopę lat.
Nie odpowiedział, tylko dalej patrzył na mnie tymi przeszywającymi duszę oczami. Nawet, gdyby chciał coś powiedzieć, to nie był w stanie. Był niemową. Ale znał inne sposoby na komunikację.
- Potrzebujemy twojej pomocy - powiedział Victor, stając tuż za mną. Jericho przeniósł wzrok na niego - Szukamy twojego ojca oraz twojego rodzeństwa.
Jericho spojrzał znów na mnie, a następnie na Garfielda, który stał nieopodal. A następnie użył swojej mocy. Chociaż przekonałem się o tym dopiero, gdy odezwał się Garfield:
- Czego od nich chcecie?
Joseph potrafił wniknąć w ciało innej osoby, przejmując je na własność. W ten sposób mógł swobodnie rozmawiać.
- Na pewno wiesz, Joseph - rzuciłem - Uciekli z więzienia, a ja chcę ich tam widzieć z powrotem.
- Nic mi nie wiadomo o ich planach - oznajmił Garfield-Joseph - Nie podsłuchuję ich.
- Ale na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że nie są aniołkami? - burknął Stone.
- Wiem o tym - przyznał - Ale nie trzymam niczyjej strony. To nie jest moja sprawa.
- Wiem, Joseph, ale... - starałem się poprowadzić rozmowę w taki sposób, by jednak Jericho zdradził to i owo - ...Grant poznał moją tożsamość. Boję się, że to jakoś wykorzysta przeciwko nam.
- Twoją tożsamość? - spytał Garfield - Ty... ty jesteś Richard Grayson? 

- Tak, to ja - postanowiłem się przyznać. Skoro i tak Grant to wiedział, przez co Slade i Rose też, a wkrótce miałem to wyznać Kori... to było mi wszystko jedno.
- Może jednak coś usłyszałem - powiedział zamyślonym głosem - Mimowolnie. Nie ukrywali się przede mną, gdy rozmawiali.
- Co wiesz? - zapytałem nerwowo.
- Planowali pójść do twojego domu - przypomniał sobie - Pod twoją nieobecność, ale niestety nie wiem kiedy i dlaczego.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Do mojego...?
- Dick! - wykrztusiła z siebie Rachel - Wracajmy!


Ile to razy biegłem tą drogą? Sto? Dwieście? Wtedy ten krajobraz był dla mnie monotonny. Pomału oddalałem się od dawnej Wieży Tytanów, wbiegając na plażę, która podczas treningu miała mi utrudnić trochę bieg. Teraz miałem wrażenie, że wszystko jest czerwone. Furia przysłaniała mi ten zapewne piękny widok, sprawiając, że wszystko było dla mnie tylko przeszkodą. Z jednej strony czułem, że w szale biegnę trzy razy szybciej niż normalnie. Adrenalina, strach, to wszystko siłą rzeczy sprawiło, że dostałem nadludzkiej szybkości. Jednakże, z drugiej strony czułem, że to wciąż za mało i nie jestem dostatecznie szybki. Dwie największe miłości mojego życia były teraz w ogromnym niebezpieczeństwie, a ja byłem zbyt daleko, by je ochronić. Słyszałem głosy daleko za mną, które wołały moje imię. Czyli podążali za mną. Jednak w tej chwili liczyło się tylko to, czy zdążę na czas.
Teraz miałem pewność. Tylko Slade był takim mistrzem manipulacji. Wiedział, że zacznę ich szukać. I że ostatnie miejsce, w którym bym się ich spodziewał, to mój własny dom. Jeszcze nie wiedziałem, dlaczego. Ale ta wiedza nie była mi potrzebna do tego, by go znaleźć i zlikwidować.
Głosy przyjaciół nasilały się. Nie chciałem tracić cennych sekund, by obejrzeć się za siebie. Prawdopodobnie chcieli mnie tylko uspokoić, wiedząc, że z kryjówki Wilsonów wybiegłem wściekły jak nigdy. Dogonili mnie, gdy na ułamki sekund zatrzymałem się przed własnym domem. Drzwi wejściowe leżały przed futryną, złamane w pół. Poczułem drobną dłoń Rachel na łopatce, gdy ruszyłem sprintem naprzód.
Szybko zauważyłem, że na parterze nikogo nie było, więc wbiegłem na górę, omijając co trzeci stopień. Drzwi do pokoju naprzeciwko schodów były uchylone, więc to tam postanowiłem się udać. Pchnąłem drzwi i zlustrowałem pomieszczenie.
Na samym środku pokoju leżała Koriand'r, przygnieciona siedzącym na niej Grantem. Swoimi dłońmi przyciskał jej ręce do ziemi. Za nimi była Rose, która zbliżała się do przerażonej Mar'i, skulonej przy drzwiach balkonowych. Oczy Koriand'r zapłonęły zielonym światłem, gdy skierowała swą dłoń na Rose i cisnęła w nią zieloną wiązką. Dziewczyna uderzyła plecami o ścianę i upadła.
Jednocześnie z tym, ja podszedłem do Granta i chwytając za poły jego ubrania, cisnąłem nim w kąt. Kucnąłem przy Kori.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, chociaż wciąż byłem w stroju Nightwinga. Spojrzała na mnie z czułością.
- Teraz tak.
Chwyciłem ją za rękę i pomogłem jej wstać. Wtedy Grant dał mi w twarz. Pięścią. Zacząłem się z nim szarpać, kątem oka widząc, że Gar i Rachel walczą z Rose. Po chwili do mnie dołączył Victor.
Wynik walki był przesądzony. Mieliśmy przewagę liczebną.
Jednak wtedy stało się coś, co kompletnie zmieniło obrót sprawy. Przed balkon do środka dostały się kulki w kolorze metalu, które po chwili zaczęły powodować mini wybuchy. Osłoniliśmy się wszyscy rękami, chroniąc się przed opiłkami. Kiedy wybuchy ustały, odsłoniłem twarz, a osłupienie wryło mnie w podłogę.
Pierwsza myśl, która wpadła mi do głowy brzmiała: "Wiedziałem!"
W drzwiach balkonowych, we własnej osobie stał Slade. Wyglądał identycznie jak w dniu, w którym widziałem go po raz ostatni. Pomarańczowo-czarna maska. Metalowe elementy na kostiumie.
A teraz jeszcze trzymał w ręku długie ostrze przypominające katanę, które umieścił pod gardłem mojej córki. Wszyscy zastygli w miejscach, w których stali. Jednak nim Slade zdążył się odezwać, skoczyłem za Rose i wyciągnąwszy z jej paska krótki nóż, umieściłem jego ostrą część na jej gardle. Slade zaśmiał się.
- Nie byłbyś w stanie tego zrobić, Robin - jego oko spojrzało wprost na mnie.
- Nie nazywaj mnie tak - warknąłem - Zmuś mnie, a przetrącę jej kark w jedną chwilę - na dowód swoich słów przycisnąłem mocniej broń na gardle Rose, 
a po ostrzu noża oraz jego rękojeści pociekła strużka krwi, i skapnęła na podłogę. Oko Slade śledziło tę kroplę, dopóki nie spadła. Znów przeniósł wzrok na mnie. 
- Nawet jeśli byłbyś w stanie to zrobić, Robinie - powiedział spokojnie Wilson - To skąd w ogóle pomysł, że miało by to dla mnie jakieś znaczenie?
- To twoja córka, Slade - burknąłem - To chyba oczywiste, że...
- Wszyscy są tylko narzędziami w moich rękach - podniósł głowę z wyższością - Bez wyjątku. 

Kątem oka widziałem jak oczy Koriand'r na zmianę świecą się i gasną. Prawdopodobnie próbowała użyć swoich mocy przeciwko Slade'owi, ale z jakiegoś powodu nie była w stanie.
Wtedy niespodziewanie broń Slade'a otoczyła czarna poświata, i katana rozpadła się na drobne kawałki. Chciałem wykorzystać ten moment, który dała mi Rachel, nim Slade wyciągnie jakiś inny gadżet, ale wtem Koriand'r uniosła się w powietrzu i wleciała w Slade'a, wypychając go przez balkon.
Wszyscy podbiegliśmy do balustrady, z wyjątkiem Rachel, która wzięła małą Mar'i na ręce, prawdopodobnie by ją pocieszyć.

Koriand'r wyleciała z dołu jak błyskawica, jedną ręką trzymając Slade'a za strój. Wzbili się w niebo, wysoko nad nami. Slade wyjął zza pazuchy pistolet o dziwnym kształcie.
- STAR! - wrzasnąłem, chcąc ją ostrzec. Strzeliła zielonymi promieniami z oczu, prosto w jego twarz, a on jednocześnie pociągnął za spust. 






KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. 





Komentarze

  1. Robciu mnie zabija. XDDD
    Nie mogę przestać się śmiać. XDDD
    Nie zrozum mnie źle, to wszystko jest wystarczająco poważne i w ogóle, ale Kibo, kiedy wyobrażę sobie twarz lidera jak zobaczył Kori w tej sukni... XDDDDDDDDD
    Nie ma to jak ponaśmiewać się z przywódcy. XDDD
    No nie, idealna okazja na seksik przeszła mu koło nosa! Co on wyrabia wgl?!
    Cuooo, dlaczego ten zboczeniec dobrał się akurat do ciałka mojego Kotlecika?
    Ionie, Robciu ale wtopa. Czarno to widzę. Wiedziałam, że powinien zgodzić się na seksik.
    Psychooomanipulaaacjaaaa!
    Pięknie wkleiłaś prolog. <3
    OMÓJBOŻEROBSLADE!
    KIBO CO TY ROBISZ? JAKI CHOLERNY KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ?! CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ W OGÓLE?!

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurcze... O kurcze... Ej, no tu to mnie dosłownie zabiłaś. Jakieś zajebiste. Nie spodziewałam się tego... Ale oczywiście klasyczny polsat się musiał załączyć i przerwa nastąpiła w najlepszym momencie. A idź mi pani z takimi zagrywkami. Nie ładnie tak ludzi katować, kiedy tak fajnie się to czyta i nagle dup! koniec.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty