Rozdział dwunasty: Samotnik

"Sam. Tak to kluczowe słowo, najokropniejsze w całym słowniku. 'Zbrodnia' brzmi w porównaniu z nim zupełnie niewinnie, a 'piekło' stanowi jedynie bardzo odległe, łagodne skojarzenie." - Stephen King


Kilkanaście lat wcześniej



Zmęczony po długiej podróży, padłem prosto na swoje łóżko. Leżałem tak kilka minut, patrząc w sufit i analizując cały nasz wyjazd do Tokio. 
Udało nam się rozwikłać zagadkę, ocaliliśmy Tokio przed mocami Brushoguna. Jednak dla mnie liczyło się zupełnie inne zwycięstwo. 
Usłyszałem pukanie. Usiadłem na łóżku i zaprosiłem gościa do środka. Tym gościem okazała się Gwiazdka. 
- Nie przeszkadzam? - zapytała i nie czekając na odpowiedź usiadła obok mnie.
- Nie, Gwiazdeczko. Ty nigdy mi nie przeszkadzasz - odpowiedziałem natychmiast. 
- Robin... mogę o coś zapytać? - powiedziała już poważniej. Ja także przybrałem poważny wyraz twarzy.
- O co chodzi, Gwiazdko?
- Czy to co wydarzyło się w Tokio... - zaczęła - Czy to nadal jest aktualne? 
- Aktualne? - zaśmiałem się - Co masz na myśli? Czy pytasz o to, czy jesteśmy parą?
- Właściwie to... tak. 
- A czy chcesz, żebyśmy byli razem? Jeśli tak, to nie widzę problemu - odparłem nieco wymijająco, bo wciąż rozmowy o uczuciach nie były dla mnie łatwe. Gwiazdka uśmiechnęła się i niespodziewanie wpadła w moje ramiona. Nieśmiało odwzajemniłem uścisk, głaszcząc ją po plecach. 
Zdecydowanie zbyt długo na to czekałem. Patrząc w te niewinne, zielone oczy uświadomiłem sobie, jak wiele straciłem czasu podążając za rolą superbohatera, nie oglądając się za siebie. Była cały czas przy mnie, a ja nigdy nie potrafiłem tak naprawdę tego dostrzec.
Odgarnąłem jej kasztanowy pukiel za ucho, obiecując sobie, że już nie stracę ani jednego dnia. 




Teraźniejszość



Usiadłem na krawędzi dachu, jedną nogę spuszczając luźno w powietrze, a drugą opierając na brzegu. Oparłem brodę na kolanie i przeniosłem wzrok na niebo. Dawno już było po wschodzie słońca, ale promienie słoneczne nie były jeszcze tak agresywne, że nie dałoby się na nie patrzeć. Spojrzałem na ich odbicie w oceanie, wdychając zapach jodu. Od zawsze uwielbiałem spędzać poranki w taki sposób. Wszyscy zwykle spali o tej porze, więc mogłem w spokoju posiedzieć, pomyśleć i napawać się tym widokiem.
Wiatr zawiał mocniej, wprawiając w ruch moje włosy oraz jakieś inne części materiału, które miałem na sobie. Usłyszałem też łopot nad sobą. Podniosłem wzrok i zauważyłem, że obok mnie stoi Rachel.
- Właśnie miałam się przywitać, naprawdę - zapewniła mnie Rachel, widząc, że podskoczyłem na jej widok.
- Ciesz się, że nie spadłem - udałem, że się gniewam - W przeciwieństwie do ciebie, nie mam super mocy.
- Nie pozwoliłabym ci spaść - usiadła obok - Jak poszło wczoraj?

- Średnio - przyznałem - Powinno samo przejść - wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł - Chociaż, Rachel... może jest coś co możemy zrobić. A raczej co ty mogłabyś zrobić.
- Ja? - zdziwiła się.
- Mar'i powinna nauczyć się kontrolować swoje emocje - wytłumaczyłem - Zbyt wiele czuje, w zbyt krótkim czasie. Jak to dziecko - wzruszyłem ramionami.
- Mam z nią medytować? - domyśliła się.
- Jeśli to by pomogło... - odpowiedziałem - W sumie jak tak teraz pomyślę, to ze Star czasem medytowałaś.
- To prawda, ale Koriand'r chyba chciała po prostu dotrzymać mi towarzystwa. Nie miała problemów ze swoją mocą. Idealnie wykorzystywała swoje emocje.
- Więc się zgadzasz? - zapytałem z nadzieją.
- Mogę spróbować, Richard, ale Mar'i musi tego chcieć. 


Przekonanie Mar'i do skupienia się na ciszy przez kilkanaście minut dziennie nie było proste. Ba, było niemożliwe bez uciekania się do szantażu. W ten sposób musiałem jej codziennie płacić gumą rozpuszczalną. Mogłem poświęcić tego niecałego dolara dziennie, mając na uwadze to, że nie zapłacę kilkuset dolarów na naprawę Terceseda. Pod warunkiem, że dożyłbym chwili, by zapłacić za szkody, po tym jak Victor by mnie dorwał. 
Zajrzałem do salonu, zauważając, że Rae i Mar'i siedzą na podłodze z zamkniętymi oczami. Rachel po chwili uniosła się lekko nad ziemią. Mar'i próbowała po cichu powtarzać jej mantrę.   
Wyszedłem z Wieży i zacząłem trucht. Odkąd Kori zaginęła, opuściłem się w swoich treningach. Już nie mówiąc o całej reszcie, bo strój Nightwinga leżał wciśnięty w kąt, w naszym domu.
Nie chciałem na niego patrzeć po tym wszystkim. Jak przypominałem sobie, że moim największym problemem było ukrywanie tego przed Koriand'r to miałem ochotę wyć. Teraz nigdy w życiu nie wpadłbym na ten pomysł. Najgorszy był fakt, że Kori do ostatniej chwili nie miała pojęcia. Nigdy nie powiedziałem jej tego wprost, tylko postawiłem przed faktem dokonanym.
Od początku miała rację. Tego właśnie chciała uniknąć, gdy mówiła mi, że nie chce, bym więcej służył miastu.
A ja po prostu to zlekceważyłem.
Zastanawiałem się, gdzie może być teraz. Śmierć wykluczyłem od razu. Koriand'r nie była zwykłą kobietą, którą można tak po prostu zabić. A co jeśli się myliłem?
Faktem było, że Slade pociągnął za spust. Widziałem to na własne oczy. Celował w okolice serca. Więc jeśli trafił...
Miałem nadzieję, że Kori również trafiła. Ona celowała w twarz. Więc jeśli Wilson miał szczęście, to tylko poparzył sobie tę parszywą gębę. A jeśli nie... to cóż, mam nadzieję, że w piekle dostanie to, na co zasłużył.
Próbowałem sobie wmówić, że czegoś nie wiem o tamarańskich organizmach. Może miała kilka serc, tak jak żołądków. Może strzał w serce nie zabijał kosmitów? Teraz wyrzucałem sobie, że nie zapytałem o to Galfora. Ale wtedy na pewno zacząłby coś podejrzewać...
Jednak jeśli jakimś cudem przeżyła... (może Slade trafił w powietrze lub miał ślepaki?) to gdzie była teraz i dlaczego nie wróciła do mnie? Do nas? Dlaczego Slade'a i Kori nie było w miejscu, w które spadli? Gdyby zginęli oboje, znaleźlibyśmy ich. Gdyby zginął Slade, a Kori by przeżyła, z pewnością czekałaby tam na mnie. A gdyby to ona zginęła, a Slade by przeżył?
Co ten psychopata mógłby zrobić z ciałem mojej żony? Jestem pewien, że nie zostawiłby jej tam tak po prostu. To byłoby zbyt proste. Porwał ją (lub jej ciało)?

W jego kryjówce nie było żywej duszy. Nawet Jericho uciekł (lub ktoś go zmusił do ucieczki). 
W jaki sposób sprawiłby, że Koriand'r nie potrafiłaby uciec? Nie miał dużej wiedzy o jej mocy, tego byłem pewien, a nawet jeśli to miałby zbyt mało czasu, by przygotować celę spersonalizowaną pod nią. Musiałby to zaplanować wcześniej, w co wątpiłem. Jego celem nie było porwanie Koriand'r. On chciał nas zniszczyć. 

Przełączałem się między kamerami, próbując dostrzec coś niepokojącego. Przede wszystkim szukałem konkretnych osób. Koriand'r. Slade'a. Granta, Rose lub Jericho. A także czegokolwiek, co przybliżyłoby mnie do rozwiązania tej zagadki. Ulice były niemalże puste, nie licząc imprezowiczów wracających do domów oraz bezdomnych szukających łatwego zarobku. Oczy pomału odmawiały mi posłuszeństwa, ale nie zamierzałem się poddać senności. Jeszcze nie.
- Dick - usłyszałem za sobą głos Garfielda.
- Jeszcze nie śpisz? - rzuciłem, wciąż patrząc w ekran.
- Mar'i o ciebie pyta - odparł zamiast odpowiedzi. Odwróciłem się na krześle w jego stronę.
- Dlaczego nie śpi?
- Obudziła się i cię nie zastała. Rachel ją uspokaja - wyjaśnił. Zastanawiałem się co ta dwójka robiła w pokoju Koriand'r, ale odrzuciłem tę myśl na bok. Bez słowa wstałem, minąłem go i ruszyłem do Mar'i.
Siedziała na łóżku obok Rachel, która mówiła coś do niej cichym głosem. Na mój widok, Mar'i wstała i podbiegła do mnie. Uścisnąłem ją.
- Długo nie śpisz? - zapytałem z uśmiechem.
- Trochę. Chciałam iść cie szukać, ale wtedy przyszła ciocia - wytłumaczyła mi Mar'i i pociągnęła nosem.
- Widziałam cię w salonie, więc poszłam się upewnić, czy z nią wszystko w porządku - odezwała się Rachel.
- Nie było cię - wygarnęła mi Mar'i celując we mnie oskarżycielsko palcem.
- Musiałem coś załatwić, skarbie - starałem się usprawiedliwić. Rachel wstała i ciągnąć Gara za rękę, oboje wyszli z pokoju - Wystraszyłaś się?
- Tak - przyznała - Nie chcę zostać sama.
- Nie jesteś sama, Mar'i. Wyszedłem tylko na chwilę.
- Bałam się, że nie było ani ciebie ani mamy. Ona nigdy nie wstawała w nocy.
- Wiem - posmutniałem - Spróbuję się poprawić - położyłem ją do łóżka i sam wskoczyłem obok niej. Pogłaskałem ją po głowie i zgasiłem lampkę.
- Dobranoc.


Komentarze

  1. Onie, wyjazd do Tokio. ;;-;;
    Ja żałuję tylko jednego, że zamiast całujących się Robcia i Star nie było BBRae.
    Tak myślałam, że pojawi się Rae i że wkopiesz ją w zajmowanie się dzieckiem...
    Mam idealny pomysł, może by tak Rae z Garfieldem spłodzili sobie dziecko, zamiast zajmować się obcym?
    onie, przemyślenia Richarda są mistrzowskie. Poważnie, jestem zachwycona. Nawet nie wiem jak to wszystko określić. Po prostu widać, że swobodnie o nim piszesz.
    Garfield i Rae razem późną nocą! Tak!!!
    I TRZYMALI SIĘ ZA RĘCE!!!
    KOCHAM!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że (chyba) poprawiłam ci humor. lovki.

      Usuń
  2. Te wątpliwości i pytania Richarda sprawiły, że sama sie zaczęłam nad tym bardziej zastanawiać. No bo co jest ze Star? Tak długo bez żadnego znaku, ani od niej, ani od Slade'a? Serio mnie zaciekawiłaś i mam taką ogromną ochotę, by się dowiedzieć prawdy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty