Rozdział czwarty: Partner

"Tak, to były kłamstwa, ale czasem kłamstwo nie jest złe. To znaczy, kłamstwo samo w sobie nie jest ani złe, ani dobre. Jest jak ogień: może ogrzać, ale może spalić - zależy od sposobu użycia." - Max Brooks 


Stanąłem przed drzwiami wejściowymi, szykując się psychicznie na starcie z Koriand'r. Były chyba tylko dwie możliwości - albo będzie wściekła, że nie odbierałem jej telefonów, albo zawiedziona, że w tym czasie, kiedy ona się martwiła, ja "upijałem się w barze". Raczej obstawiałbym opcję drugą - nie pamiętam, żeby Kori kiedykolwiek była wściekła. Najwyżej zła, ale na swój własny, niewinny sposób.
Przez telefon wspomniałem jej tylko, że nie słyszałem telefonu przez głośną muzykę w pubie, do którego wpadłem z Victorem, by powspominać stare czasy. O rzekomej bójce planowałem jej powiedzieć, dopiero, gdy wrócę do domu.
Przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do środka. Na początku korytarza stała Kori z delikatnie rozchylonymi ustami oraz szeroko otwartymi oczami. Zbliżyła dłonie do twarzy, a potem w jednej sekundzie była przy mnie.
- Rich? - ostrożnie położyła palce na opuchliźnie.
- To nic wielkiego - powiedziałem, a moja żona ni z tego, ni z owego zaczęła płakać.
Zbiła mnie nieco z tropu. Spodziewałem się reprymendy na którą zasłużyłem, a otrzymałem...
- C-co ci się stało? - wyszlochała z trudem.
- Kori, spokojnie. To tylko tak źle wygląda.
Wziąłem ją w ramiona, chociaż jakaś część mnie chciała uciec. Co ja najlepszego zrobiłem? Ona rozpaczała nam moim losem, a ja, jak ten idiota, na własne życzenie się w to wpakowałem. W tym momencie najzwyczajniej w świecie chciałem jej powiedzieć prawdę.
"Jestem kretynem, który nie dość, że nie liczy się z twoim zdaniem, to jeszcze nie ma odwagi się do tego przyznać.", ale zamiast tego powiedziałem:
- Pobiłem się z jakimiś facetami w barze. Chyba przesadzili z alkoholem. Może ja trochę też...
Tak bardzo nie chciałem jej rozczarować, że wolałem się wystylizować na pijaka bez hamulców niż przyznać, że bawiłem się w superbohatera.
- Bardzo cię boli? - jej głos był stłumiony, bo wciąż nie oderwała twarzy od mojej koszuli, która na piersi już całkowicie przemokła łzami.
Oderwałem ją od siebie i biorąc jej twarz w dłonie, spojrzałem prosto w jej zielone oczy.
- Naprawdę nie - posłałem jej łagodny uśmiech - Dawniej, na przykład taki Slade, potrafił mi dużo mocniej przyłożyć.
Także się uśmiechnęła.
- Mar'i jest u siebie, znów coś rysuje. Co jej powiemy? - zapytała, ocierając twarz rękawami.
- Jak to co? Oczywiście, że tata sprał dwóch niefajnych gości i wyszedł z tego prawie bez szwanku. - ruszyłem w stronę kuchni - Ale najpierw przyłożę sobie do tego lód. Nie chcę wyglądać jak potwór Frankensteina, gdy Mar'i wyjdzie z pokoju.


Położyłem się w pokoju z lodowym okładem na twarzy. Po chwili poczułem, że ktoś bardzo lekki usiadł mi na kolanach. Odsunąłem nieco lód, i zobaczyłem małą twarzyczkę wpatrzoną prosto we mnie.
- Mama mi powiedziała, że ktoś cię uderzył. 
- Głupot ci naopowiadała. To ja kogoś uderzyłem. - próbowałem chronić swój honor. To niesamowite, że Kori mogłaby myśleć, że ktoś spuścił mi łomot i nie zrobiłoby to na mnie wrażenia. Ale jeśli chodziło o moją córkę, to czułem potrzebę podkoloryzowania historii tak, żeby wyszło, że to ja wygrałem bójkę. Bycie ojcem jest niezwykłe. 
Kolejne kilka minut spędziłem na opisywaniu zmyślonej walki, co jakiś czas dodając głośniej takie frazy jak: "to było w obronie własnej" albo "używam przemocy tylko w ostateczności", w razie, gdyby Kori nastawiała uszu.
Gdy kończyłem moją opowieść Mar'i w ogóle już nie wyglądała na zmartwioną, tylko na dumną.
Po chwili Koriand'r weszła do pokoju z telefonem w ręku.
- Dzwoni Victor.
W którymś momencie nieuwagi musiałem zostawić gdzieś komórkę, zamiast tak jak zawsze, trzymać ją głęboko w kieszeni jeansów.
Przejąłem od niej aparat i odebrałem połączenie.
- Halo?
- Hej, Dick, możesz rozmawiać? - zapytał Stone. Zazwyczaj tak zaczynał rozmowę, żeby się upewnić, czy jestem sam.
- O, hej, Victor, co u ciebie? - odezwałem się, bo Kori wciąż była w pokoju. Wstałem i przeniosłem się do innego pomieszczenia. Nie powinna mi robić wyrzutów, zawsze chowałem się z telefonem po kątach, nawet przy zwykłych rozmowach. Taki nawyk. Dodałem trochę oschlej: - Co jest?
- Rose i Grant Wilson, znowu. - wyjaśnił - Przyjeżdżasz?
- A dasz radę sam? - wolałem chwilowo uśpić czujność Kori. Zresztą nie wiadomo czy puści mnie z taką twarzą choćby do sklepu.
- Puszczę ci sygnał, jak będzie gorąco.
- Dzięki. - i dodałem nieco głośniej - Może innym razem, dziś chcę posiedzieć trochę z dziewczynami. Na razie.
Rozłączyłem się i wróciłem do sypialni.
Koriand'r spojrzała na mnie pytająco.
- Chciał się spotkać. Powiedziałem mu, że wolę dzisiaj zostać w domu. - wytłumaczyłem i przyciągnąłem ją do siebie. - To jak spędzimy resztę tego dnia?
Rzuciła mi rozbawione, ale pełne politowania spojrzenie.
- Na początek przyniosę ci więcej lodu. 


Gdy wieczorem wciąż nie dostawiałem żadnych wieści od Victora, zadzwoniłem do niego, by dowiedzieć się jak mu poszło.
- Katastrofa. - podsumował.
- Znów ci zwiali? - domyśliłem się.
- Najgorsze jest to, że świetnie mi szło - zaczął opowieść. - Tym razem obrali sobie na cel starą mennicę. Coś nawalili i alarm uruchomił się niemal na początku, więc prawie od razu byłem na miejscu. Po drodze zresztą do ciebie dzwoniłem. I wtedy zobaczyłem tego ich SUV-a, zaparkowanego przy drodze. W środku siedział Grant, z odpalonym silnikiem. Wziąłem go z zaskoczenia i chwile później już siedział związany w moim Tercedesie. Potem wystarczyło mi złapać dziewczynę, gdy wychodziła z mennicy. Byłem w połowie drogi do Alcatraz, gdy ktoś zepchnął nas do oceanu.
- Co? - przerwałem mu opowieść. Nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji.
- Poważnie. Droga była pusta, za mną nic, przede mną też spokój. W którymś momencie w lusterku pojawił mi się SUV. Podobny do tego, którym jeżdżą, ale któryś z tych nowszych modeli Mercedesa, GLC albo...
- Pomiń te szczegóły - nigdy nie interesowałem się specjalnie samochodami, więc i tak nic nie rozumiałem z tych jego wywodów.
- Okay, okay. W każdym razie, myślałem, że chce nas minąć, ale wtedy grzmotnął w nas z całej siły, raz po raz, aż Tercedes przekoziołkował do wody.
- Widziałeś, kto to był? - zapytałem, licząc na odpowiedź twierdzącą.
- Wiem o czym myślisz. - westchnął do słuchawki - Ale auto miało przyciemniane szyby. Nie mogę potwierdzić, że to był on.
- Kto inny mógłby to zrobić? Rozumiem, że kiedy oprzytomniałeś, dzieciaków Wilsona już nie było? 
- No nie...
- Więc to na pewno był Slade. - warknąłem, jednak starałem się ściszyć ton głosu. - Gwarantuję ci, że... 

Rozmowę przerwał mi dźwięk pukania do drzwi i krótkie: "Diiick!" zawołane przez Koriand'r.
- Oddzwonię. - rzuciłem tylko i rozłączyłem się.
Podszedłem do drzwi wejściowych i bez spoglądania w wizjer, otworzyłem je.
- Hej, Dick - odezwał się znajomy, głupkowaty głos - Pomyśleliśmy, żeby was odwiedzić, można?
Na progu stał Garfield Logan, opierając się luźno o framugę oraz Rachel Roth, która posłała mi nieśmiały uśmiech. 

Komentarze

  1. Ja też spodziewałam się wybuchu złości ze strony Star i od razu chciałam ją zaatakować pisząc ten komentarz, no ale w takim wypadku... cóż mogę rzec? Będą z tego tylko większe kłopoty. Mam wrażenie, że gdyby teraz wyszło, że Richard bawi się w bohatera, jakoś by to jeszcze zniosła, ale jak minie jeszcze więcej czasu.... nooo... Robcio zawsze może się wyprowadzić do wieży xD
    Nie lubię Mar'i, no co poradzę, ale postawa Robina mnie urzekła.
    No nie wierzę, że odmówił akcji, chyba serio boi się gniewu kosmitki xDDD
    shffudffuhsduha
    Pomijam Slade, pieprzyć dziada, kiedy do akcji wkracza mój kotlecik schabowy!
    GDZIE JEST CIĄG DALSZY, CO URYWASZ W NAJLEPSZYM MOMENCIE?!
    BAWI CIĘ TO, KIBO?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawet nie wiesz, jak bardzo, Rachel. :}

      Usuń
    2. TERAZ MIAŁA BYĆ PRAWDZIWA AKCJA, NA KTÓRA CZEKAM OD POCZĄTKU BLOGA, A TY MI TO BEZCZELNIE ODBIERASZ.
      JAK TAK MOŻNA, CO?

      Usuń
    3. akcja to dopiero będzie, a nie

      Usuń
    4. Tak, akcja będzie jak wrzucisz kolejny rozdział!

      Usuń
  2. Ta reakcja Star... hm... jak dla mnie ciut zbyt emocjonalna, nawet jak na nią, ale wybacz, ja po prostu taka czepialska jestem i nie umiem zrozumieć reakcji ludzi, których emocje nie mieszczą się na łyżeczce do herbaty, tak jak moje xD.
    Raaaaaachel! Yup! Tak jest. Biegnę czytać rozdział piąty. Dawać mi tu moją Rav!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty